Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Dziesiąta wieczór. Zimno, bardzo zimno, na małym termometrze przy zamku kurtki -8 stopni. Idę na początku grupy, tuż za szperaczem ale jedyne o czym myślę, to odmarzające końce palców. Rękawiczki mam gdzieś w plecaku, a kolba karabinka jest zimna jak lód. Przechodzimy przez tereny kolejowe, jakieś bocznice, lokomotywownie, tory i nasypy... W pewnym momencie bliskie spotkanie z grupą grafficiarzy, patrzą na nas lekko zdziwieni, ale szybko znikamy w mroku. Skręcamy do lasu, przebijamy się przez krzaki i zarośla i po chwili wchodzimy w jakieś ceglane ruiny. "Strzelnica", mówi Robert. Faktycznie teraz widać wały i obudowany cegłą kulochwyt. Można zdjąć plecak, szukam rękawiczek ale znajduję tylko te drelichowe w kamuflażu, nie grzeją w ogóle i tak naprawdę nie czuję już palców. Kobo daje mi cukierka, ale jak sierota krztuszę się i go połykam. Zbiórka, mam opowiedzieć o marszu ubezpieczonym i sygnałach dowodzenia. Mówię i mówię, ale nie za bardzo widzę jakąś reakcję. Idziemy sprawdzić szyk, zrobić małe kółko wokół strzelnicy, nawet to wszystko jakoś hula. Wschodzi księżyc i nagle robi się jasno jak w dzień. Idziemy dalej przez lasy, drogi i przecinki. Gdy przebiegam przez asfaltową szosę, wypada mi poncho, ktoś je podnosi a ja przerzucam je przez szyję jak radziecki żołnierz i wreszcie robi się cieplej... niestety nie w dłonie. Dochodzimy do rzeki, w tle pod lasem jakieś zabudowania... "Jesteśmy na miejscu", mówi Piotrek. Zatrzymujemy się przy budynkach, jeden jest całkowicie zburzony drugi stoi cały. "Zrób wykład z rozpoznania obiektów podziemnych", mówi do mnie Piotrek. Dobrze, że coś pamiętam - mówię krótko o ogólnych zasadach i rozpoznajemy ruiny. "Jest, jest!", ktoś woła półgłosem. Podchodzę, rzeczywiście jest - jaka wielka rura wchodząca pionowo w ziemię i na 2 metrach zakręcająca równolegle z gruntem. ładujemy się do środka, na początku dwóch szperaczy, później ja dalej reszta oddziału. Betonowy kanał ma koło 2 metrów średnicy, co pewien czas pojawiają się studzienki w górę. Łomot jaki robimy słychać pewnie aż w Kędzierzynie...

Droga strasznie się dłuży, tylko liczone parokroki pokazują ile już przeszliśmy. 280... 380... 500... Parokrok razy półtora metra ?! Wreszcie rozwidlenie kanałów, dzielimy się na dwie sekcje, ubezpieczenie zostaje na rozstajach. Tunel coraz mniejszy, ze ścian sypie się jakiś pył, na dnie głęboka po kostki brudna ciecz z kożuszkiem pleśni... 500 parokroków od rozwidlenia - otwarta studzienka. Siostra ostrożnie wystawia głowę na zewnątrz. "Jesteśmy wewnątrz zakładów, jakieś 15 metrów za płotem", szepcze. Idziemy dalej, szoruję głową o strop i piasek sypie mi się za kołnierz. Szperacz daje sygnał, że ktoś jest z przodu, nasłuchujemy, rzeczywiście. Podchodzimy jeszcze dalej, korytarz jest coraz węższy, w zasadzie tylko Siostra daje radę iść w miarę swobodnie. "Wycofać się", mówię do reszty i szybko zawracamy. Przy rozgałęzieniu sekcje łączą się i wracamy do wyjścia. Idziemy i idziemy, nagle szpica staje i woła mnie - są pewni, że widzieli światło i słyszeli kroki z przodu. Zasadzka zrobiona przez Piotrka i Roberta... Bardzo możliwe. Idziemy we trójkę, kiedy odchodzimy na kilkaset metrów dajemy znak reszcie. Wrażenie niesamowite, dźwięki stada słoni a w niebieskim świetle wydłużone cienie sylwetek. "Archiwum X", mówi Kobo i ma rację. Powtarzamy ten manewr kilka razy, w przerwach nasłuchujemy, ostrożnie sprawdzamy studzienki... Wreszcie dziura, wyłażę z pomocą Kobo i ubezpieczam teren. Cała grupa jest już na górze, podchodzimy do malutkiego ogniska, które zapalili Robert i Piotrek. Jest naprawdę zimno, ale z przyjemnością wdycham świeże powietrze. Gra małe radyjko, słuchamy wiadomości z Iraku, jest już grubo po północy. Zauważam, że prawie wszyscy obsypani są czarnym pyłem - ten piasek z tunelu to nie był piasek tylko ohydny czarny pył. Wkładam rękę za kołnierz i wyciągam całą czarną. Gasimy ognisko, znowu marsz, leśne drogi zryte przez dziki, dobrze, że ziemia jest zamarznięta inaczej potopilibyśmy się w błocie. W powietrzu unosi się niesamowity smród - coś pomiędzy gazem ziemnym a szczyną. "Koksownia", odpowiada na moje pytanie Piotrek - nie ma co, miłe miejsce na wycieczkę do lasu. Idziemy dalej, przechodząc obok największego paśnika jaki w życiu widziałem. Kilku ludzi z nadzieją spogląda na niego domyślając się noclegu, ale jednak maszerujemy dalej. Dopiero po chwili zauważam, że od pewnego czasu smród zniknął. Jeszcze chwila, po prawej oświetlone zakłady, po lewej płachta szarej mgły. Jeziorko. Zajmujemy pozycję do bytowania, jest po piątej rano. Ktoś podchodzi i pyta o palnik, warczę na niego, że zje rano. Szczerze mówiąc myślę tylko o tym, żeby położyć się gdziekolwiek i zamknąć oczy. Byle jak rozwieszam poncho i wchodzę do śpiwora.


Budzę się dwie godziny później i czuję, jakie dziadowskie miejsce wybrałem na spanie. Zsuwam się w lewo, a pod łopatkę coś mi się wbija. Śpię jeszcze przez godzinę, przez sen słyszę odgłosy rąbania drzewa. Kiedy wstaję widzę, że kilka osób zapaliło małe ognisko i kuli się przy nim próbując się ogrzać. W nocy było 14 stopni mrozu. Suchar, mielonka, kubek herbaty i można iść dalej. Znowu maszerujemy przez las, ale słońce grzeje całkiem przyjemnie, nastroje bojowe. Dochodzimy w pobliże jakiejś ruchliwej szosy, Piotrek stawia zadanie - rozpoznać budynek ujęcia wody i możliwość przejścia pod drogą przepustem. Idę z Kobo na ubezpieczenie jako zespół snajperski, reszta grupy rusza na zwiad. Zajmujemy przyjemną pozycję w jakimś rowie okopie, Kobo wystawia tylko głowę przykrytą siatką, ja od czasu do czasu rzucam okiem na teren. Grzeje słoneczko i czuję jak zamykają mi się oczy. Całe to zadanie jest na sztukę a ujecie jest obiektem bezdozorowym. Nagle z wnętrza budynku słychać dzwonek. Aż mnie podrywa - skoro dzwoni to dzwoni dla kogoś ! Rzeczywiście, z budynku wychodzi gość w zielonym ubranku i zasuwa do śmietnika. Wraca do domu a po jakimś czasie przyjeżdża samochód ochrony. Wyskakują z niego faceci w czerni i kładą na ziemi naszą grupę rozpoznania ! Mam ich w krzyżu celownika... "Zdjęty - zdjęty- zdjęty" Ale dosyć pozoracji - sytuacja naprawdę jest ciekawa. Okazało się później, że cieć z ujęcia zauważył grupę i przestraszony, że to terroryści wezwał ochronę. Po tłumaczeniach sprawa zostaje wyjaśniona. Maskujemy się dodatkowo i ruszamy dalej, przechodzimy przepustem pod drogą i dalej wzdłuż brzegu rzeki. Wreszcie stajemy. Zgłaszam się na ochotnika do zbudowania przeprawy. Spodnie do plecaka, buty na szyję i do wody ! Uch... Kostki i kolana zimno wykręca na drugą stronę, na szczęście dno jest z przyjemnego piasku. Rozciągamy linę, staramy się ją naciągnąć jak najmocniej. Pierwszy po linie przechodzi Piotrek i zajmuje pozycję w ubezpieczeniu na górze skarpy nad nami. Dalej następni, część porządnie zanurza się w wodzie, poprawiamy naciąg liny. Niektórzy rezygnują i przechodzą rzekę w bród. Zwijamy linę i idziemy na szczyt skarpy. Przed nami wielka piaskownia - po horyzont... Po prawej olbrzymia koparka i jakieś inne urządzenia, po lewej zabudowania ochrony. Aby przejść na teren piaskowni trzeba pokonać ze 100 metrów odkrytej przestrzeni - piasek i tory kolejowe. Co gorsza bez przerwy przetaczają tędy jakieś wagony, a do portiera przyjechało w odwiedziny chyba z pół Kędzierzyna.

Czekamy i czekamy, wreszcie Piotrek podejmuje decyzję - idziemy we dwóch rozpoznać drogę. Czołgamy się przez tory, mam wrażenie, że widać nas z kilometra. OK., da się przejść - teraz trzeba przeniknąć całą grupą. Dzielimy się na zespoły 3 osobowe i chyłkiem przebiegamy przez otwartą przestrzeń. Z plecakami nie da się czołgać, zresztą nawet jeśli to trwałoby to za długo. Dalej przez zarośla, aby ominąć budynek ochrony i wreszcie drogą. "Nie chodźcie po piasku, nie zostawiajcie śladów", mówi Piotrek. Dochodzimy do kałuży - kałuży giganta o rozmiarach małego stawu, znowu trzeba zdjąć buty, woda sięga wyżej kolan i jest chyba jeszcze zimniejsza niż w rzece. Teren jest niesamowity, piaszczyste drogi, wzgórza, doły wypełnione wodą, młode drzewa z przewagą brzóz. Wreszcie dochodzimy na miejsce założenia bazy - półwysep otoczony z trzech stron wodą - a raczej z dwóch stron lodem, grubym na tyle, że spokojnie da się po nim przejść. Zaczynamy prace ziemne, ja kopię okop do pozycji klęcząc. Kiedy kończę, pali się już przyjemne małe ognisko - utrzymująca się nad wklęsłą piaskownią mgiełka idealnie maskuje dym. Siadam przy ogniu z mocnym postanowieniem wygrzania stóp. Około północy docierają do nas ludzie z Rybnika - podobno w telewizji mówili, że w nocy ma być 15 stopni mrozu. Idę spać, pewnie zimno zbudzi mnie przed świtem.


Całą noc słyszałem rąbanie drzewa. Ci co marzli siedzieli przy ogniu i spalili całą wielką stertę drewna... Zimna wilgoć liże po kościach, ale na szczęście błękitne niebo zapowiada ładną pogodę. Znowu suchary, pasztet i trochę ciepłej herbaty z resztki półtoralitrowego zapasu wody jaki miałem... Zbieramy się, ale idzie to opornie, wreszcie wychodzimy. Przy rozlewisku chwila zastanowienia, część ludzi próbuje szukać obejścia, ja decyduję się zrzucić spodnie i buty, kruszę bosymi stopami lód o ponad centymetrowej grubości, zimno aż zatyka. Dalej idziemy w szyku, tuż przy portierni, "demonstracja siły" mówi Robert, powiewa nad nami duża flaga Rangera. Przez mostek i wzdłuż rzeki, przez krzaki i chaszcze, krótki postój i wygrzewanie się na słońcu. Wreszcie jest ciepło... Dalej wzdłuż rzeki a ż do stacji kolejowej. Załoga stacji pyta, czy przyszliśmy tutaj dla ochrony - wiadomo, wojna. W oczekiwaniu na pociąg zjadam ostatnie suchary...

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus