Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Dochodzi północ. Czarne osobowe Audi z zabłoconymi tablicami rejestracyjnymi jedzie przez puste wioski równiny dolnośląskiej, kierując się na widoczne w oddali czerwone światełka masztu telewizyjnego na szczycie Ślęży. Za kierownicą, w cywilnym ubraniu cpl. Kobak, którego zadanie w tej misji polega na podjęciu i przewiezieniu w wyznaczone miejsce naszej grupy. Z tyłu samochodu, upchani jak w puszce siedzą 4 osoby, dodatkowo przyciśnięci plecakami i workami ze sprzętem. Ja siedzę z przodu, ale wcale nie jest tu wygodniej, mam pod nogami i na kolanach dwa worki i plecak. Jedziemy ostrożnie, przestrzegając przepisów, aby uniknąć ewentualnej kontroli drogowej. Zatrzymujemy się na pustym i ciemnym parkingu leśnym. Wszyscy wysiadają i próbują rozprostować zdrętwiałe kończyny. Gdy wraca czucie, wyciągamy sprzęt i szybko nakładamy oporządzenie i plecaki. Pora odskoczyć w las i znaleźć jakieś miejsce na bazę. Kobo odjeżdża, pierwszy kawałek na światłach postojowych, po chwili odgłos silnika milknie. Wchodzimy w las i zatrzymujemy się po kilku metrach, nasłuchując. Cisza aż dzwoni w uszach, nie ma najmniejszego powiewu wiatru, milczą też ptaki.


Po kilku chwilach idziemy dalej, szukając miejsca na rozwiniecie pasywnej bazy. Znajduję sporej wielkości wykop, zarośnięty i zasypany liśćmi. Schodzimy do niego i czekamy, dalej nasłuchując. Po kilkunastu minutach nieprzerwanej ciszy ktoś zapala czerwoną diodę i oświetla naszą jamę - Piotr rozpoznaje w niej stare stanowisko moździerza, prawdopodobnie jeszcze z wojny. Na bazę nadaje się idealnie, w zasadzie nawet stojąc jesteśmy niewidoczni. Jest gorąco i parno, kładziemy się w mundurach na karimatach i nakrywamy ponchami. Z drzew sypią się jakieś owady, po chwili czuję, że kilka z nich łazi po mnie pod mundurem. Nie możemy zasnąć, słyszę że wszyscy wiercą się na swoich legowiskach. Na zegarku dochodzi trzecia, ktoś zapala papierosa osłaniając szczelnie żar dłońmi. Robi się prawie jasno, kiedy wreszcie na moment zasypiam. O szóstej wstajemy i pakujemy sprzęt. Szybko jemy śniadanie, Piotr gotuje kawę. Przedstawiam zadanie i ustalamy plan działania. Piotr będzie prowadził - wyznaczamy punkty pośrednie i mniej więcej trasę marszu. Musimy dotrzeć w rejon opuszczonej kopalni na stokach Czernicy, mamy na to sporo czasu lecz priorytetem musi być skrytość działania. Idziemy powoli i ostrożnie, dokładnie sprawdzając miejsca niebezpieczne. Powolny marsz i częste postoje są jak zbawienie, teren jest wyjątkowo ciężki, zbocza dochodzą do 60 stopni nachylenia. Do tego robi się upalnie, a pełne maskowanie - z rękawiczkami, szalikami i kapeluszami - prowadzi do przegrzania. Po pierwszej godzinie jesteśmy mokrzy jak po wyjściu z wody. Do tego bez przerwy łażą po nas skrzydlate kleszcze - jeleniaki, które sypią się z drzew i krzaków. Nie gryzą, ale swędzenie i łaskotanie jest bardzo uciążliwe. Nasza trasa prowadzi najgorszym terenem, dającym szansę uniknięcia kontaktu z osobami postronnymi. Kluczymy szerokimi pętlami po młodnikach, krzakach i jeżynach, obchodząc polany i wyręby. Około południa docieramy do kolejnego punktu pośredniego, którym miało być źródło. Niestety, nie ma tutaj nawet kropli wody, miejsce jest całkiem suche. Kolejne dwa źródła także nie pozwalają na uzupełnienie zapasu wody. Wreszcie docieramy do głębokiego parowu i schodzimy nim kawałek dół. Jest źródło - malutki strumyk sączy się z błotnistej kałuży. Jeszcze niżej woda zbiera się w zagłębieniu i przelewa przez leżący pień. Uznajemy, że jest to dobre miejsce na krótki odpoczynek, wąwóz kryje nas przed obserwacją i można spokojnie zjeść posiłek. Napełniamy manierki i camelbaki i ruszamy dalej. Kolejne zbocza prowadzą w dół i w górę, w końcu wyjątkowo stromym podejściem przez wiatrołom porośnięty malinami wychodzimy na szczyt góry. Zalegamy w obronie okrężnej na gorącej, suchej trawie i po chwili zaczynamy walczyć z czerwonymi mrówkami. Trudno, trzeba chwilę wytrzymać. Przed nami widać kolejna górę, jeszcze wyższą i jeszcze bardziej stromą - to Czernica, trzeba ją obejść. Schodzimy w dół, potem ponownie pod górę. Wreszcie wychodzimy na stok, około 200 metrów od celu - szybu kopalni. Chowamy się w kępie młodych świerków i rozpoczynamy obserwację. Jest absolutnie cicho, nie ma wiatru i nie odzywają się ptaki. Nie ma nikogo, mijają kolejne minuty. Wreszcie zapada decyzja o sprawdzeniu kopalni. Jedna osoba pozostaje w ubezpieczeniu przy plecakach, reszta grupy ostrożnie schodzi w dół. Odnajdują pionowy, co najmniej kilkunastometrowy szyb oraz sztolnię. Korytarze są wąskie, pokryte błotem, szlamem i odchodami nietoperzy. Brak jakichkolwiek śladów użytkowania kopalni przez ludzi. Z cała pewnością nie jest to jeden z elementów "Specjalnego Obiektu Budowlanego TEUFELSTURN", którego szukamy.


Pora się stąd zabierać. Odchodzimy długim trawersem, a potem morderczym zejściem po stoku Raduni, nachylonym chyba pod kątem 50 stopni. Zalegamy w jakimś babrzysku, czekając na odpowiednią chwile, po czym przeskakujemy przez asfaltową drogę, po kolei lądując w zaroślach jeżyn. Teren jest bardziej niebezpieczny, blisko do parkingów i szlaków turystycznych, ale też dochodzi godzina 21 i ruch wyraźnie się zmniejsza. Od strony parkingu słychać głosy i trzaskania drzwi, wycieczkowicze zbierają się do odjazdu. Idziemy stromo pod górę, kierując się na źródło, przekraczając kolejne leśne dukty. Wszyscy mają dość, minęła 14 godzina działań. Docieramy do źródełka, z metalowej rury obmurowanej granitowymi blokami powoli płynie woda. Źródło ukryte jest w gęstych zaroślach, które dają bardzo dobrą osłonę. Odpoczywamy długo, czekając na zmierzch. W szybko ciemniejącym wieczorze przechodzimy kolejne kilometry w stronę planowanego miejsca noclegu. Rozkładamy bazę wśród skał, dwa dwójkowe patrole sprawdzają najbliższą okolicę.


Z wysokiej skałki górującej nad okolicą obserwujemy betonową wieżę - cel naszej jutrzejszej dywersji. Pięć potężnych żelbetonowych filarów podtrzymuje trzy betonowe platformy, połączone metalowymi drabinkami. Na najwyższym poziomie wieży, zgodnie z informacjami rozkazu, maja znajdować się urządzenia elektroniczne służące lotnictwu nieprzyjaciela. Wieża jest pusta, zresztą w okolicy także nie śladu niczyjej obecności - od wczorajszego wieczoru nawet z daleka nie zauważyliśmy nikogo. Parną noc przerywa burza, pioruny biją w szczyt Ślęży, przez kilka godzin pada ulewny deszcz. Wstajemy przed piątą, jest jeszcze ciemno. Ostrożnie podchodzimy pod wieżę - cel naszej dywersji. Trójka zostaje w ubezpieczeniu, kryjąc ścieżkę prowadząca od schroniska, dwóch ludzi wchodzi na wieżę i zakłada ładunki na najwyższym poziomie. Odskakujemy z powrotem do naszych skałek i odchodzimy w dół, po kilku godzinach docierając do Sobótki.

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus