Ranger Servival Club Dolacz do nas Relacje z zajec Plan szkolenia Poczta polowa Podreczniki Forum GRH

Terenem działania są tereny Wyżyny Śląskiej - okolice Raciborza. Zapadamy w spory kompleks leśny, poprzedzielany polami uprawnymi. Teren jest wyjątkowo pofałdowany pagórkami i głębokimi jarami, Dzięki za wszystko czemu daje dobre maskowanie naszej obecności. Powoli zapada zmierzch, gdy chowamy plecaki do skrytki materiałowej i wysłuchujemy z uwagą odprawy, studiując mapy i zdjęcia satelitarne z laptopa. Pierwszym zadaniem będzie przeniknięcie do opuszczonego pałacyku i odnalezienie w nim skrzynki kontaktowej. Wyruszamy około 23, jest bardzo ciepło i parno. Już kilkunastu minutach marszu jesteśmy wszyscy kompletnie przepoceni. Idziemy przez lasy i porośnięte niskim żytem pola, wreszcie docieramy w pobliże ruchliwej drogi. Droga jest jasno oświetlona latarniami, trzeba kawałem podczołgać się a kawałek przebiec krótkimi skokami. Wreszcie zalegamy w przydrożnym rowie i czekamy na okazję do przekroczenia szosy. Gdy cała grupa jest już po drugiej stronie, biegniemy w kierunku pobliskiego zagajnika. Na skraju lasu siadamy na chwilę w obronie okrężnej, wszyscy dyszą ciężko i ocierają zlane potem twarze. Powietrze jest jeszcze bardziej parne i duszne, nie ma nawet śladu wiatru. Przez lasek podchodzimy do pałacyku - stoi na polanie porośniętej pokrzywami sięgającymi ramion, ciemna bryła z wieżyczkami robi wrażenie scenografii horroru.

Piotr, Byku i Oska będą ubezpieczać od zewnątrz, pozostała pitka podzielona na dwa zespoły wejdzie do środka i spenetruje pomieszczenia. Priorytetem jest skrytość działania, dlatego światła możemy używać w ostateczności. W takich warunkach odnalezienie skrytki będzie raczej trudne... Wchodzimy po schodkach pomiędzy dwiema wysokimi tujami, przez ganek w ciemny przedsionek Po stopami chrzęści rozbite szkło. Dalej jest duży hall od którego odchodzą wielkie schody. Sprawdzamy z Kobo parter, pomieszczenia są puste. Grzegorz, Tomek i Kuba biorą się za pierwsze piętro, a potem drugie. Tam również jest pusto - ani śladu skrytki. W piątkę schodzimy do piwnicy, tutaj można włączyć na chwilę słabiutkie diodowe latarki. Piwnice są spore, prawdopodobnie służyły kiedyś jako kuchnie - świadczą o tym kafelki i resztki jakichś kuchennych urządzeń. W piwnicy też nic nie ma - trzeba zacząć poszukiwania od początku. Wreszcie na pierwszym piętrze, za oberwanymi drzwiami znajdujemy foliowy worek z zawartością mapy i jakichś dokumentów. Wychodzimy z pałacu, zawijamy ubezpieczenia i odskakujemy do lasu.

Powrót jest wyczerpujący, Byku prowadzi inną trasą, w pewnym momencie wchodzimy z pola na skraj lasu, który okazuje się być skrajem wąwozu. Zaczynam schodzić, piaszczysty grunt usuwa mi się spod nóg i zjeżdżam na dupie kilka metrów pozostawiając za sobą chmurę kurzu. Pobieramy plecaki ze skrytki i zakładamy bazę pasywną - czyli po prostu kładziemy się na ziemi przy swoim sprzęcie. Zdejmuję kapelusz, szalik, rękawiczki i bluzę. Leżę na alumnacie i czuję, że nie robi mi się ani trochę chłodniej - powietrze zgęstniało chyba tak, że można je kroić. Powoli zapadam w niespokojny sen. Około trzeciej budzi mnie łomot grzmotów i błyskające co chwilę niebo. Byku też się zbudził, decydujemy się przygotować jakoś na burzę. Przenoszę się kilka metrów dalej, bo coś mi się widzi, że moim dotychczasowym miejscem będzie spływała woda. Układam w stos oporządzenie, plecak i karabin i przykrywam to wszystko ponchem. W ten sposób tworzy się jakby namiocik, gdzie lufa jest masztem. Włażę do goretexowego worka a głowę chowam pod ten mininamiocik. Ledwo kończę te przygotowania, gdy zaczyna padać. Leje do rana, ale przynajmniej nieco się ochładza.

Ranek wita piękną, słoneczną pogodą, bardzo szybko robi się gorąco. Czekamy na naszych gości z Katowic, a oczekiwanie skracamy sobie śniadaniem i studiowaniem uzyskanych w nocy materiałów. Wynika z nich, że pomiędzy 15 a 18 oznaczoną na mapie drogą będzie jechał samochód z ważnymi dokumentami. Kolejnym zadaniem jest więc zasadzka. Po połączeniu z trzyosobowym zespołem z Katowic planujemy realizację zasadzki. Dzielimy się na dwie grupy - sekcja wrocławska plus Piotr oraz nasi goście z Katowic plus Grzegorz, Ośka i Byku. Maskujemy się i wyruszamy jako pierwsi. Przenikanie jest trudne, teren daje się naprawdę we znaki. Co chwila schodzimy w głębokie jary, na dnie których czekają podmokłe babrzyska porośnięte pokrzywami i pełne komarów. Z jarów wychodzimy na pagórki, gdzie musimy przedzierać się przez zarośla jeżyn i innych kolczastych krzaków. Do tego dochodzi marsz z ubezpieczeniem, praktycznie w jednym czasie przemieszcza się do dwóch żołnierzy, reszta pozostaje na stanowiskach i ubezpiecza. Do punktu wyjściowego zasadzki dochodzimy spóźnieni, ale przynajmniej z rozpoznanym sporym odcinkiem drogi, która ma jechać samochód. Wynik naszego rozpoznania nie jest za dobry - na tym odcinku praktycznie brak porządnego miejsca na zasadzkę. Na szczęście grupa Bravo znalazła niezłe miejsce i już opracowała plan zasadzki. Samochód ma zostać zatrzymany dwiema kłodami, kierowca obezwładniony zaś inne osoby - zlikwidowane. Bravo zdążyli już nawet ściąć dwa spore drzewa. Stawiamy je pionowo i mocujemy cienką linką, a później zajmujemy stanowiska. Gdyby kierowca sforsował kłodę, Tomek czeka kilkanaście metrów dalej z ręcznym granatnikiem Komar. Moim zadaniem będzie przecięcie linki na sygnał od Byka. Czekanie dłuży się, droga jest uczęszczana i dlatego musimy zachować ciszę i najwyższy poziom maskowania.

Wreszcie po 17 pojawia się Hooker. Gdy wjeżdża w strefę śmierci, Byky ryczy "Tnij!", podrywam się i walę fiskarsem w linkę, kłoda przewala się idealnie tuż przed autem, grupa szturmowa wyskakuje i dopada drzwi, kierowca próbuje wyjąć pistolet, ale błyskawicznie zostaje obezwładniony. Wyskakuję na drogę i odciągam kłodę, całość oddziału ładuje się do samochodu i odjeżdżamy kilkaset metrów, po czym wyskakujemy i odbiegamy w górę porośniętego młodnikiem wzgórza. Na szczycie chwila na zorganizowanie się - przejęliśmy mapę i jakieś dokumenty, dzielimy się znowu na dwie sekcje i odchodzimy w rejon bazy. Powrót jest koszmarny, przez pierwszych kilka kilometrów musimy utrzymać mordercze tempo, wreszcie całkowicie spompowani zalegamy na szczycie sporego pagórka. Obserwacja i nasłuch trwa kilkanaście minut, dalej znowu wąwozy i pagórki, młodniki, jeżyny i pokrzywy. Wreszcie docieramy do bazy i tam czekamy na drugi zespół. Analiza przejętego meldunku - tak jak poprzednie sporządzonego po angielsku - wskazuje, że w opuszczonym domu wypoczynkowym znajduje się polowa radiostacja przekaźnikowa. Zadaniem będzie likwidacja radiostacji i jej załogi oraz przejęcie książki kodów. Załoga stacji na pewno nie jest liczna i składa się zapewne wyłącznie z techników, być może z niewielką grupą osłonową. Obliczenia na mapie wskazują, że aby dotrzeć do celu o świcie będziemy musieli wyjść około 1 - 2. Mamy więc sporo czasu na odtworzenie gotowości bojowej. Jemy kolację z esek, kilka osób decyduje się na rozpalenie tabletek heksaminy i ugotowanie mocnej kawy. Wszyscy poza ubezpieczeniem łapią parę godzin snu.

O drugiej zbieramy się, sprzątamy pozostałości bazy i wyruszamy. Na początku musimy przeskoczyć przez wioskę, oświetloną latarniami. Po jej drugiej stronie wchodzimy na pola, poprzedzielana zadrzewionymi miedzami i małymi zagajnikami. Marsz jest nużący, wreszcie dochodzimy na szczyt jakiegoś wzgórza. Piotr wskazuje linię latarni - musimy tam dotrzeć i przekroczyć drogę. Wygląda to nieźle, chyba nie jest daleko. Schodzę ze wzgórza i nagle widzę, że od latarni oddziela nas wielka kotlina. "O kurwa" wyrywa mi się, bo widać, że zajmie nam to więcej czasu niż myśleliśmy. Zaczyna już świtać, gdy docieramy do drogi, a to przecież dopiero dwie trzecie trasy. Dalej idziemy już za dnia, trzeba jeszcze bardziej uważać. Wreszcie wchodzimy w kompleks leśny kryjący nasz cel - opuszczony ośrodek wczasowy. Grupa zalega w bazie pasywnej, ja z Piotrem idziemy na wstępne rozpoznanie.

W budynku na pewno jest nieprzyjaciel - słychać głosy, trzaskanie drzwi samochodu, muzykę z radia. Podejść na odległość obserwacji nie da się - jedyne dojście to droga, z pozostałych stron obiekt otaczają strome zbocza pokryte gęstymi suchymi gałęziami, liśćmi i drobnymi kamyczkami. Wracamy do reszty grypy. Podejmujemy decyzję o szturmie za wszelką cenę - rozpoznanie przeprowadzimy walką. Plan ryzykowny, lecz trzeba zlikwidować radiostację. Dzielimy się na dwuosobowe zespoły, po dotarciu na miejsce będziemy niezależnie penetrować budynek. Kuba z rpk i Komarem stworzy namiastkę ubezpieczenia na wypadek, gdyby nieprzyjaciel zauważył nas na podejściu. Idziemy ostrożnie i cicho, wychodzimy na malutki placyk przed budynkiem. W cieniu stoi zaparkowany Hooker, poza tym nikogo nie widać. Zespoły rozdzielają się i wchodzą do trzech drzwi. Sprawdzam Hookera i widzę, że na przednich siedzeniach ktoś śpi. Wyjmuję nóż i delikatnie otwieram drzwi... Śpiący został zlikwidowany. Wchodzimy z Piotrem, parter jest pusty, z góry słychać głosy. Idziemy powolutku po schodach, na drugim piętrze ktoś głośno podaje jakieś komunikaty. Podchodzimy do drzwi, mam przy sobie pistolet i dwa granaty. Granat obronny wpada do pokoju, po wybuchu wchodzę i poprawiam pistoletem. Teraz już liczy się czas. Robimy z Piotrem drugie piętro metodą "granat - seria", nie ma czasu na ostrożne sprawdzanie pomieszczeń. Tak samo sprawdzamy pierwsze piętro, a na parterze spotykamy resztę zespołów. Załogę radiostacji stanowiły trzy osoby, przejęliśmy nadajnik średniej mocy i książki szyfrów. Zadanie zostało wykonane.

<- powrot | do góry

Copyright Ranger Survival Club design by Priamus