Około 22 docieramy Honkerem rybnickiego oddziału na miejsce początku spływu. Zapada zmierzch, dodatkowo zaczyna padać drobny deszcz. Pompujemy dwa duże wojskowe pontony ŁDR i dzielimy się na zespoły. Początek jest nie najgorszy, rzeka Ruda płynie dosyć szybko a stan wody jest wysoki. W pewnej chwili przepływa przed nami uciekająca wydra, wkrótce robi się zupełnie ciemno. Coraz częściej musimy wychodzić z pontonu, dwa razy nawet przenieść go brzegiem wokół powalonych drzew. Rozpadało się na dobre, w końcu zatrzymuje nas kolejne przewrócone gęstą koroną w wodę drzewo. Decydujemy się zatrzymać na nocleg i wyruszyć rano skoro świt. Część załogi śpi pod odwróconymi pontonami, ja rozwieszam poncho, starając się jak najdokładniej go ponaciągać. Piotr rozwiesza od daszkiem z poncho worek na zwłoki i śpi jak w hamaku, Agnieszka obok kładzie się wygodnie do goretexowego worka, a ja leżę na alumacie i owijam w poncho z podpinką. Zasypiam natychmiast, jest dosyć ciepło, deszcz bębni w daszek schronienia. Budzi mnie ból ścierpniętego ramienia, dodatkowo czuję, że wszystko robi się coraz bardziej mokre, sporo kropli spada mi na twarz. Deszcz zmienia się w prawdziwą ulewę, w zasadzie śpię w kałuży. Od wpół do trzeciej czekam już na świt, wstrząsany dreszczami z zimna. Wstajemy o trzeciej, przenosimy pontony kawałek i spuszczamy na wodę. Rozpoznajemy kolejno dwa mosty i jeden opuszczony budynek, powoli stające słońce ledwie co ogrzewa moja przemarzniętą załogę. W czasie płynięcia jeszcze jako tako dają sobie radę, ale najgorsze jest leżenie w ubezpieczeniu na brzegu, kiedy po kilku minutach zaczynamy się trząść z zimna.
Nareszcie około 8 dopływamy do miejscowości Rudy, gdzie czeka na nas Honker. Dołącza do nas dwóch harcerzy z Prudnika, którzy pompują dla siebie najnowszy nabytek - rosyjski dwuosobowy ponton. Rozciągamy na słońcu sznurki i rozwieszamy przemoczone rzeczy. Daję Agnieszce swój polarowy golf, ponieważ widać, że zaczyna lekko sinieć z zimna. Na szczęście słońce grzeje już całkiem dobrze i w osłonięci od wiatru nareszcie czujemy ciepło. Jemy śniadanie, podgrzewając wodę na tabletkach Esbitu, muszę niemal na siłę wciskać jedzenie w moich przemarzniętych ludzi. Część esek chowamy do kieszeni na później, spodziewając się kolacji nie wcześniej niż późnym wieczorem. Znam tę rzekę i obawiam się, że przed zmrokiem nie dotrzemy na miejsce - szczerze mówić będę się cieszył, jeśli przepłyniemy więcej niż połowę.
Wyruszamy po około godzinie - kolejne zadanie to opanowanie jazu zajętego rzez wartę nieprzyjaciela. Po drodze przepływamy spory stopień wodny, poziom rzeki pozwala wziąć go z marszu i zjeżdżamy jak na sankach. Przed jazem wpływamy w mały dopływ Rudy i wychodzimy pętlą zwiadowcy na rozpoznanie. Na drodze przechodzącej jazem stoi Honker, dodatkowo jest tam stanowisko km skierowane dokładnie w naszą stronę a jakby tego było mało jeszcze jakiś człowiek dojeżdża do wartowników terenowym motocyklem. Ochrona mostu grupuje się przy przybyłym motocykliście i o czymś sobie wesoło rozprawiają. Jednak dwójka nadal chodzi po drodze od auta do jazu. Troje ludzi z mojego pontonu zajmuje pozycje na drugiej stronie rzeki i kryje stanowisko kaemu. Ja z Agnieszką dołączam do załogi drugiego pontonu. Gdy wartownicy odchodzą maksymalnie od samochodu, zostają obezwładnieni przez dwóch ludzi Piotra. My w tym samym momencie wypadamy z krzaków i atakujemy resztę ochrony, która na szczęście poddaje się. Pozostaję z jeszcze dwoma osobami przy jeńcach a tym czasie reszta przenosi pontony przez drogę i opuszcza na wodę po drugiej stronie jazu. Rzeka wije się opłotkami Rud, przepływamy pod dwoma mostkami a grupa Piotra atakuje i likwiduje grupę nieprzyjaciela w opuszczonym budyneczku. Wreszcie wpływamy do lasu.. i się zaczyna. Tor wodny przegradzają powalone drzewa, gałęzie, bobrowe tamy. W jednym z miejsc wielkie dęby stoją na brzegu podgryzione do połowy, w innym już zgryzione leżą w poprzek. Na szczęście poziom wody jest na tyle wysoki, że po części przeszkód udaje się przepłynąć górą. Mamy tylko dwa wiosła i w silnym nurcie trzeba mocną się napracować, żeby nie zostać zniesionym w zakole zakrętu. Dodatkowo przejścia są bardzo wąskie, najczęściej ponton przechodzi na styk i jakikolwiek błąd powoduje konieczność wysiadania do wody i przepychania łódki. Kilkukrotnie musimy po prostu przenieść ponton brzegiem.
Golenie mamy poobijane do krwi o zatopione konary i pniaki. Dodatkowo rzeka jest całkiem zdradliwa - z jednej strony pontonu wyskakuje się w wodę po kolana, a z drugiej strony kryje z głową... W pewnej chwili harcerze stają - okazuje się, że rozdarli dno pontonu. Nie ma możliwości kontynuowania przez nich spływu, muszą spuścić powietrze i przenieść ponton do odległej drogi. Płyniemy dalej, z prawej strony widać ogromne, spalone drzewa - pozostałość po wielkim pożarze. Nagle słyszę trzask i świst - rozdarliśmy poszycie pontonu na jakimś niepozornym patyczku. Wyciągamy ponton na brzeg i suszymy poszycie w słońcu. Zaklejam dziurę taśmą typu powertape kładąc kilka warstw na dachówkę i pompujemy ponton. Niestety łata szybko odkleja się w wodzie, powietrze schodzi z gwizdem - tracimy ciśnienie aż w dwóch komorach, czyli w całym prawym boku pontonu. Mamy fatalną pływalność, całe wnętrze pontonu wypełnione jest wodą i bardzo źle się nim steruje. Najgorsze jest jednak przenoszenie pontonu przez pnie - teraz to jak przenoszenie ogromnego worka z wodą. Szczególnie jedno miejsce daje nam się we znaki - jest bardzo głęboko, Agnieszka ledwie wystawia głowę nad wodę, nogi zapadają się w mule z każdym ruchem coraz bardziej, z największym trudem przeciągamy jakoś ponton po pniu. Z każdym zakrętem jest coraz więcej zatopionych drzew, w pewnej chwili w zasadzie leżą jedno za drugim jak w jakimś koszmarnym torze przeszkód. Brodzimy przy pontonie jak długo się da, podpływamy odcinki, gdzie stopy nie macają dna. Prawy bok pontonu to już w zasadzie kawałek szmaty i płyniemy jak na plażowym bananie. Wreszcie znienacka za kolejnym zakrętem pojawia się biało-niebieska balustrada mostu. To nasz cel. Dobijamy do sporej piaszczystej łachy, gdzie dziękuję załodze za dzielną postawę. Spływ Rudą na uszkodzonym pontonie to naprawdę kawał ciężkiej roboty...
<- powrot | do góry
Copyright Ranger Survival Club design by Priamus
|